czwartek, 22 marca 2012

Skąd się wziął Farny Koniec?

Na końcu chciałam powiedzieć, że jesteśmy super wytrzymałym i super ciekawskim gołębiem. Sensem naszej egzystencji jest obserwacja poczynań Babci Kulki –  szanownej rodzicielki Naszej Kochanej Mamy. Kochana Mama została poczęta w roku 1954. Jak wiadomo, był to czas, kiedy biały orzełek dzierżył w łapce sierp i młotek. Ich twarde i ostre końcówki wbijały się w życie Naszych Ubogich Obywateli, w tym również Babci Kulki.

Od słowa do słowa, od czasu do czasu, lecimy sobie cichutko. Machamy skrzydełkami. Powietrze jest mroźne. Chleba dziś nikt nam nie podrzucił. No i w efekcie, zmęczyliśmy się w tym gołębim, słabym ciałku, więc przycupnęliśmy sobie na gałązce. Było to niedaleko nędznej wioseczki zwanej Farny Koniec. Patrzyliśmy sobie dookoła nieświadomi niczego. Krajobraz był bardzo skromny –  kościsty lasek i zasypana śniegiem ścieżyna. Aż tu ni stąd ni zowąd, narodziliśmy się jako obserwatorzy. Było to w chwili największej nudy. Nagle, na skostniałym horyzoncie wypatrzyliśmy sylwetkę kobiety niosącej małe dziecko i walizeczkę.

Nasze ospałe spojrzenie przypadkowo wylądowało  na roześmianej twarzyczce Naszej Kochanej Mamy. Jej kryształowe oczętka miały w sobie więcej życia niż my kiedykolwiek mieliśmy. Gołębie serduszko wzruszyło się co nie miara i pokochało tego ludzkiego skrzata od pierwszego wejrzenia. No i tak się stało, że trapiona ciekawością nasza gołębia wielokrotność poszybowała za tak uroczym wizerunkiem życia, ułamkiem wiosny w środku srogiej zimy. Mimo że tego jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, nasze gołębia egzystencja na zawsze związała się z życiem Babci Kulki. 

Babcia Kulka, w owym czasie, nie była wcale, a wcale okrągła. Była postawną kobietą i co od razu rzuciło się nam w oczy, że ma wzrok, którego nie powstydziłby się żaden dyktator. Marszowy krok Babci Kulki echem odbijał się w miarowym skrzypieniu śniegu. Był to krok osoby, której jest zimno i ciężko, ale z drugiej strony jest jej również ciepło, bo ma cel i nadzieję na lepszy los. 

Zaplecze emocjonalne Babci Kulki umieszczone było głęboko w klatce piersiowej. Gnieździły się tam uczucia niesmaku i siarczystego rozczarowania, które było związane z zachowaniem Niepewnego Dziadka.
Niepewny Dziadek, szanowny małżonek Babci Kulki pracował na kolei, był pomocnikiem maszynisty i pełnił funkcję palacza w podstarzałych, poniemieckich parowozach.
Codziennie po godzin kilka wrzucał drewienka do kotłowego wirka. Ciężka to praca ciężka była, tak że niepewnego dziadka nieszczęsną duszę doszczętnie wypaliła. By przetrwać w ogniu chadzał do cienia i potoczystą wódką zalewał cierpienia. Babcine marzenia, o szczęśliwych zakończeniach, prysły w kręgu bolesnego krążenia po wioskowych spelunkach, gdzie nieraz patrzyła na męża długo, nie mogąc odróżnić go od reszty towarzystwa, bo pili wszyscy jak jeden mąż stanu, od rana do nocy w przepruwaną ciężką robotą nieskończoność.

Morze łez wylała z siebie Babcia Kulka z powodu Niepewnego Dziadka, który często zamiast wypłaty dostawał wódeczek kilka. Zaplanowany przez nich wyjazd, na zachód Polski, w poszukiwaniu lepszego jutra, przykrywały coraz grubsze warstwy codziennego oczekiwania Babci Kulki na odzyskanie rozumu przez Niepewnego Dziadka. Na dwa miesiące słuch po nim zaginął. Dzielna Babcia Kulka postanowiła uwolnić się od przykrego obowiązku czekania. Podjęcie decyzji o opuszczeniu Farnego Końca, gdzie się urodziła i wychowała, wyobrażamy sobie następująco.

Stało się to przy stole pokrytym, słabiutkim światłem domowego ogniska. Wtedy to, pochylona nad nim Babcia Kulka, postanowiła zostawić, bijące tylko dla niej, pijane serce Niepewnego Dziadka. Ale nie tylko podjęła decyzję odejścia. W wielkim wzburzeniu, chwyciła również leżące na stole dokumenty Niepewnego Dziadka i z impetem wrzuciła je do rozpalonego kominka. Kiedy już się doszczętnie spaliły, furia Babci Kulki przeistoczyła się w głęboką ulgę.           

Śledząc dwie nowo spostrzeżone postaci jako gołąbek usiedliśmy sobie na dworcowym, blaszanym dachu i ogarnął nas oczopląs. W naszych gołębich źrenicach odbijał się obraz szarawego i zziębniętego tłumu rozciągającego się jak zaraza wzdłuż peronu. Opary z ludzkich oddechów unosiły się nad dworcem niczym jeden smoczy oddech. W swej niepoliczalnej rozpaczy zgubiliśmy przedmiot naszej wytężonej obserwacji. Gdzieś wśród szczelnie opatulonych futrzanymi czapami głów i czarnych, zniszczonych płaszczy wierciła się Kochana Mama na rękach wymęczonej Babci Kulki.
Poniewczasie dostrzegliśmy pędzącą, donośną lokomotywę, która ze świstem w ogólnym zadymieniu i zduszeniu wjechała z łaskotliwym stęknięciem na peron i rozkraczyła się na torach. 

Jako że nikt nie wysiadał, kilka wieńców ludzkiej tłuszczy zaczęło się gramolić do środka zabłoconych wagonów. Pohukiwania maszynistów i krzyki pasażerów wytworzyły ogólny harmider, który zmniejszał się wraz ze znikającą ludzką masą w pociągu.
Nasze gołębie serduszko mocno waliło o pióra, lecz mózg, wielkości małego orzeszka, podpowiedział by podjąć wyzwanie i polecieć za blaszanym potworem, który powoli, jakby od niechcenia, zaczynał skubać tory i przetaczać się niczym mucha w smole.
Nasza niepewność i związane z nim poczucie zagubienia, że oto po raz pierwszy w życiu opuszczamy nasz dom były równie wielkie jak niepewność Babci Kulki wciśniętej w korytarz pomiędzy wagonami, walizami i innymi podróżnymi. Jednakże wysiłek latania jaki musieliśmy podjąć ulżył naszym wszelkim dolegliwościom psychicznym i uczynił z nas gołębia o żelaznej woli. 

Babcia Kulka wraz z Kochaną Mamą umościły się w jakiejś z trudem znalezionej niszy, w zagęszczonej przestrzeni pociągu, a potem usnęły przytulone do siebie tworząc dostępny powszechnie obrazek, ikonę wszystkich czasów.

W czasie podróży żywiliśmy się okruchami chleba, które rzucali nam bezdomni alkoholicy na pomniejszych dworcach polskich miasteczek. Wielokrotnie doświadczyliśmy oczopląsu, gdzie szarość zlewała się z czernią, a nasz szary łepek zaczynał siwieć. Z czasem nasze zdolności percepcyjne powiększyły się do tego stopnia, że miast widzieć poruszające się w afekcie, fermentujące na zimnie plamy, zaczęliśmy dostrzegać pewne wyróżniające się kształty i wizerunki, szczególnie przy ładnej pogodzie. 

Gdy zamiast rzęsistego deszczu ze śniegiem, nasze skrzydełka zaczynały przygrzewać promienie słoneczne poczynaliśmy z nadzieją poszukiwać Kochaną Mamę. Zasiadywaliśmy wówczas na dachu pociągu i zaglądaliśmy do okien wagonów. Razu pewnego w przypływie entuzjazmu wlecieliśmy do środka pociągu i przelecieliśmy korytarzem nad głowami pasażerów, co spowodowało wśród nich nieznośny tumult. Nie przejmując się tym wcale, wykonaliśmy sobie jeszcze kilkakrotnie tego rodzaju manewry. Jednakże nasze wysiłki spełzały na niczym.

Przełom w poszukiwaniach zaskoczył nas w nader przyjemnej sytuacji, kiedy to skubaliśmy sobie podgniłe okruchy z czyjejś smakowitej bułki i wygrzewając się na słońcu, podczas dłuższego postoju, spozieraliśmy sobie jak zwykle na boki, aż nagle w polu naszego widzenia ukazała się nam znana sylwetka Babci Kulki. Przepełnieni wiosenną radością poszybowaliśmy za nią szybciutko.

Okazało się, że celem jej podróży było miasteczko, gdzie obok osiedli z przygnębiającymi blokowiskami mnóstwo było szeregowych kamieniczek. Właśnie w jednej z nich, na tle wieczornej mgły zniknęła wraz z Kochaną Mamą Babcia Kulka, by ukazać się po chwili w oknie w poświacie światła lampy. Co bardzo nas ukontentowało na wysokości tegoż wyjątkowego okna rósł przepiękny, rozłożysty orzech gdzieśmy sobie umościli piórka i zasnęli snem sprawiedliwego.

Poranek przywitał nas nader przytulnie dzięki delikatnym promieniom słoneczka, których łagodny kożuszek okrył nasze zziębnięte skrzydełka welonem świeżego ciepełka. Rozprostowaliśmy nasze gołębie kosteczki i w wielkim ukontentowaniu wraz z nowymi sąsiadami wróblami zaczęliśmy sobie przyjaźnie gruchać. Nasze radosne śpiewy wyzwoliły z nas tyle entuzjazmu, żeśmy się trochę odrealnili i zapomnieli, a z naszej wielkiej ekstazy wyrwał nas dopiero dźwięk skrzypnięcia otwieranego okna, które Babcia Kulka uchyliła, żeby wysypać smakowite okruchy ze śniadania na parapet. 

Kiedyśmy się łapczywie posilali, mieliśmy możliwość obadania wnętrza mieszkania naszych dzielnych przyjaciółek. Trzeba przyznać, że była to nader skromna dziupla, której co najmniej połowę przestrzeni zajmował żółtawy piec kaflowy. W czasie naszego rekonesansu Babcia Kulka skrzętnie dokładała do niego drewienka, Kochana Mama z rozczochranymi włoskami leżała sobie na wąskim tapczanie i wyciągając przed sobą rączki oglądała ze skupieniem swoje pulchne paluszki. W drugiej części pomieszczenia stał okrągły stół z ciemnobrązowego drewna i jedno patykowate krzesło na którym Babcia Kulka położyła swoją malutką walizkę. 

Tak to było, mniej więcej. Ale ta historia nie ma końca? Nie ma. 

PS Co wpadła na pomysł, żeby nazwać Spółdzielnię Farnym Końcem po tym, jak zobaczyła dokument, z którego wynikało, że Babcia Kulka urodziła się właśnie tam. 

In

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz