sobota, 15 grudnia 2012

Noc nie całkiem cicha

Na końcu chciałam powiedzieć, że chyba już o tym wiadomo, ale Józef Hen twierdzi, że nie boi się bezsennych nocy. Nawet chyba książka pod tym tytułem wyszła niedawno albo na dniach się ukaże. No cóż. Nie każdy może stwierdzić, że się takich bezsennych nocy nie boi, gdyż wtedy roi się człowiekowi, wyobraża, przeobraża, wykoszmarza, wierci, dudni, narasta, przerasta, ogromnieje, ogólnie wciąż się coś dzieje niedobrego w głowie, przez gęstosłowie, wciąż jak tej krowie trzeba sobie tłumaczyć, w dyskusje się z sobą wdawać, cierpliwe, w końcu mniej, wreszcie może udaje się zasnąć albo i nie, ale przyjemne to to nie jest. Ale jest wybór. Można oderwać się od własnych rozstrząsań i podsumowań i oddać innemu zajęciu, choćby czytaniu i to ponoć nawet lekarze zalecają, żeby wstać i się zająć czymś aktywnie. Ale sen, ale rany rety, będzie zmęczenie i znów nie spanie. Więc jest leżenie i mielenie. I żeby nie mielić słucham sobie radia. W piątki najczęściej Dwójki i jam session. A po nim jest audycja z muzyką polską, która nazywa się adekwatnie - Fantazja polska. Pani Prowadząca ma bardzo dźwięczny głos. Kiedy słucha się tych utworów, znakomitych, nieznanych zazwyczaj, kojących, to serce rośnie. Nawet jeśli kosztem hormonu wzrostu. Audycja zdaje się jest codziennie. Zalecam zamiast fantazjowania. 

Gnito

niedziela, 18 listopada 2012

Żonkile

Na końcu chciałam powiedzieć, że rozpracowując angielskie hasło z Wikipedii, siedząc sobie w megasłowniku, który, choć nie zawiera wszystkich haseł, jest niezwykle przydatny, natrafiłam w przykładach na nazwisko Williama Wordswortha, który jak się okazało popełnił piękny wiersz, który tu przedstawiam: 

Daffodils
I wandered lonely as a Cloud
That floats on high o'er Vales and Hills,
When all at once I saw a crowd,
A host of golden daffodils;
Beside the lake, beneath the trees,
Fluttering and dancing in the breeze.
Continuous as the stars that shine
And twinkle on the milky way,
They stretched in never-ending line
Along the margin of a bay:
Ten thousand saw I at a glance,
Tossing their heads in sprightly dance.
The waves beside them danced, but they
Out-did the sparkling waves in glee:-
A poet could not but be gay
In such a jocund company:
I gazed-and gazed-but little thought
What wealth the show to me had brought:
For oft when on my couch I lie
In vacant or in pensive mood,
They flash upon that inward eye
Which is the bliss of solitude,
And then my heart with pleasure fills,
And dances with the Daffodils.

1807
Żonkile
Wędrowałem samotnie niczym chmura
Płynąca ponad dolinami i omiatająca wzgórza,
Kiedy nagle ujrzałem żółty tuman,
Całą łąkę falującą w złotych żonkilach;
Obok jeziora, pod drzewami,
Pląsającą, trzepoczącą z wiatru powiewami.

Z niesłabnącą siłą błyszczały te kwiaty jak gwiazdy
Migoczące nocą gdzieś na mlecznej drodze,
Linią bez końca rozciągnięte po horyzont blady
Wzdłuż brzegu biegnące w dal przy zatoce:
Dziesięć tysięcy od razu widziałem za jednym spojrzeniem,
Pochylających główki i zajętych swym tańcem.

Fale poniżej nich też w tańcu pląsały, ale kwiaty
Przewyższały połyskliwe fale swą radością:-
I poeta bez zadumy był szczęśliwy cały
Gdy czas spędzał z tak wesołą i pogodną kompanią:
Patrzyłem wciąż i  patrzyłem, ale nie przeczuwałem
Jakim bogactwem, tak patrząc faktycznie się napawałem:

Bo często później kiedy byłem w domu
W nastroju przygnębienia, chłodu i obcości,
Znów widziałem tamte kwiaty przyniesione we wspomnieniu
Które jest błogosławieństwem samotności,
I znów się skrzy moje serce ich radosnymi pląsami,
I znów tańczę z żonkilami.
1807
Przekład :Tomasz Krzykała

Gdyby ktoś chciał poznać opinię tłumacza na temat wiersza - odsyłam. Sama widzę w nim ucieleśnienie etykiety, którą czasem dodajemy do naszych wpisów. 

Gnito

poniedziałek, 22 października 2012

Erika Miklósa - Der Hölle Rache (Queen of the Night) - Minkowski


Na końcu chciałam powiedzieć, że to nie wymaga komentarza, ale Co bawiła się z koleżanką fragmentami opery i znalazła znakomite wykonanie arii Królowej Nocy, przy którym pękam z radości. Zwróćcie uwagę na mimikę;)

Gnito 

Ps A skoro już soprany to Co objawiła mi również znakomitą czarnoskórą śpiewaczkę operową z Południowej Afryki:

 

niedziela, 21 października 2012

Joy of Friendship czyli Radość z Przyjaźni/ Dariusz Herbasz


Na końcu chciałam powiedzieć, że kiedy włączyłam i przesłuchałam tę płytę po raz pierwszy pomyślałam, że Wawrzyn i Tomek zrobili nam kawał i zdobyli skądś nagranie gigantów jazzu z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych i wydali pod przykrywką. Pierwszy utwór „Prayer for peace” czyli „modlitwa dla pokoju” czy może „o pokój” budzi moje skojarzenia z Ornettem Colemanem i jego utworem „Lonley woman”. Jest przejmujący i głęboki. Najbardziej podobają mi się w nim partie fortepianu, na którym gra Piotr Mania. Drugi utwór czyli „Don Don” jest bardo rozkołysany,  można by rzec swingujący. Najbardziej podoba mi się trzeci utwór Ruffus, najwięcej w nim zabawy. Utwór czwarty, poświęcony pamięci brata autora, przywodzi na myśl kołysankę, ciepłą i kojącą. "Taniec tenorów" jest… a, sama nie wiem, podoba mi się. Płytę wieńczy T.T. Blues. Utwory są komponowane. 

Tu mnie łapie refleksja – podobno Andrzej Trzaskowski po powrocie ze Stanów stwierdził, że między jazzem amerykańskim a europejskim jest przepaść nie do przebycia. Renata Przemyk śpiewała w  którejś piosence, że w knajpie grają zbyt polski jazz. Powstał nawet film, który obejrzałam „Play your own thing” o jazzie europejskim, bardzo ciekawy. Kiedyś byłam taka mądra, że wparowałam do Frippa i stwierdziłam cała z siebie zadowolona, że dostrzegam różnicę między brzmieniem chicagowskim a nowojorskim. Byłam o tym święcie przekonana. Potem przeczytałam, że podział jazzu pochodzącego z West i East czy zachodniego i wschodniego wybrzeża to przede wszystkim zabieg komercyjny. Kategorie, podziały, dychotomia. Zdarzyło mi się również, że gdy byłam oczadzona free jazzem, gdy przyjechał Mike Reed i grał utwory z lat pięćdziesiątych byłam bardzo niezadowolona i doszłam do wniosku, że tak potrafią grać wszyscy (co nie jest prawdą). Jak żałuję, ze tego koncertu nie mogę wysłuchać dzisiaj i porównać czy dziś potrafiłabym docenić tę muzykę. Nie wchodząc w meandry roli postępu w sztuce przytoczę zdanie In, z którym w pełni się zgadzam i które podzielam – coś nowego musi wyrastać z rzeczy już znanych na zasadzie wplatania nowego w stare. Usłyszałam, że mam nie brać sobie dewizy Sokratesa do serca, ale z jazzem mam tak, że chyba nigdy nie będzie dla mnie oczywisty. Nie słyszę europejskości, polskości (i nie wiem czemu miałby to być synonim czegokolwiek) na tej płycie tylko dobre granie. 

Wawrzyn powiedział, ze w jego odczuciu muzycy inspirowali się jazzem postColtranenowskim czyli McCoyem Tynerem czy Sonnym Rollinsem. Nie znam tych dwóch muzyków za dobrze. In mówi, że Sonny R. grał długą frazą, jego ton wybrzmiewał w pełni i faktycznie tak grają Dariusz Herbasz i Tomasz Grzegorski na tenorowych saksofonach. Faktura utworów jest gęsta dzięki sekcji (Adam Żuchowski na basie i Tomasz Sowiński na perkusji).  

 Płytę znajdziecie w Multikulti;)

 A tu próbka grania lidera, nie wiem jaki jest skład zespołu, nagranie pochodzi z 2008 roku:


Gnito

środa, 16 maja 2012

Live In LA i Planet Dream

Na końcu chciałam powiedzieć, że przeczytałam książkę Trzeci Najazd Marsjan Marka Oramusa, która najwięcej traktuje o konsumpcjonizmie. Nie jestem od niego wolna – kupuję więcej płyt i książek, niż jestem wstanie przesłuchać dokładnie czy przeczytać. Co do płyt czasem zdarza mi się sytuacja, że słucham Chłopaków w radiu albo Przemka Psikuty i puszczają coś, co mnie totalnie zachwyca, po czym sprawdzam i okazuje się, że mam tę płytę, ale nie zdążyłam jej jeszcze przesłuchać. Tak było z Live in LA. To chyba przez to, że ostatnio zdarza mi się słuchać wielokrotnie, a nie wciąż tylko nowych płyt oraz wracać do i odkrywać rzeczy, o które bym się nie podejrzewała. Co do konsumowania książek kupiłam kilka ostatnio w Głośnej i trafiłam m.in. na Spór o SF Antologię sporządzoną przez trzech autorów, w tym Lecha Jęczmyka, którego bardzo cenię, choć nie zgadzam się ze wszystkimi jego teoriami spiskowymi, a wydaną w 1989 roku przez Wydawnictwo Poznańskie. Ta ciekawa książka zawiera wśród tekstów początkowych również tekst Autora, który przyrównuje miłośników jazzu do miłośników sf i głosi tezę, że te zamiłowania idą często w parze. Przedstawia podobieństwa – oba gatunki wykrystalizowały się około lat dwudziestych, miały okres świetności w latach trzydziestych i uległy gwałtownym zmianom w latach czterdziestych zeszłego wieku, oba związane są z kulturą masową, choć nie stanowią masowego środka przekazu oraz są pochodzenia amerykańskiego. Jazz niewątpliwie narodził się w Stanach Zjednoczonych, choć dziś grają go np. w Japonii czy Europie znakomicie tamtejsi muzycy po swojemu, ale czy sf powstało za Oceanem to już wg mnie dyskusyjne. Kończąc ten przydługi wstęp może napiszę o płycie, która tak mnie zachwyciła w audycji Przemka Psikuty, krótką metodą porównawczą z płytą Steva Swella Planet Dream, która mi się się z nią kojarzy prawdopodobnie ze względu na skład.
Obie płyty są znakomite. I obie zostały wydane przez wydawnictwo Clean Feed.
I na Live In LA



i na Planet Dream 



skład jest trzy osobowy, przy czym rolę sekcji spełnia sam kontrabas, na którym gra Mark Dresser na Live In LA, a Daniel Levin na wiolonczeli na Planet Dream – perkusji nie ma. Ważnym instrumentem jest też puzon i tu odpowiednio gra Glen Ferris, a na drugiej płycie Steve Swell. I wreszcie trzeci instrument to trąbka, na której gra zasłużony Bobby Bradford na pierwszej płycie oraz na drugiej saksofon, w który dmie Rob Brown.
Dla porządku podaję tytuły utworów - Live In LA to For Bradford, Purge, BBJC, Pandas Run, In My Dream, Bamboo Shoots,  Coming On I Ready to Go, a Planet Dream: Out of the Box, Not Necessarily This, Nor That, Planet Dream, Juxtsuppose, #2 of Nine, Airtight, And then They Wept, City Life oraz Texture #2.
Planet Dream jest bardzo free jazzowa, dużo jest na niej różnych dziwnych dźwięków, a może dużo eksperymentów z dźwiękami, ale zawiera dwa utwory, które są pełne melodii , prostoty i piękna, dlatego skojarzyła mi się Live In LA. Bo Live In LA to na mój gust płyta bardziej bluesowa nawet niż jazzowa, pełna melodii i choć w nietypowym składzie nagrana, wybrzmiewa doskonale. Właściwie można by ją nazwać mainstreamową i nie jest to ujma w żadnym razie. Pogawędki instrumentalne są pełne spokoju, braku popisów wirtuozowskich, choć wirtuozerii nie brak, składają się na spójną opowieść. Obie płyty mają w sobie dużo lekkości, każda na swój sposób. I obie dla mnie mają jeszcze coś wspólnego – słucham ich bardzo często. 
A, obie są do nabycia w Multikulti:)

Gnito

wtorek, 15 maja 2012

BABUSZ BAHOSZ ELMUSZ

Na końcu chciałam powiedzieć, że za któregoś niedobrego koncertu... powstała Historia. Zdesperowana, zrozpaczona, chętna do ucieczki, siedziałam na tym koncercie grzecznie, gdyż obowiązek rodzinny przyspawał mnie do krzesła. W kontekście takiej to matni, wyciągnęłam na stół notes i długopis. Następnie, metodycznie wmanewrowałam Co do aktywności rysunkowego pochodzenia. 

Historia nasza nie ma fabuły, właściwie nie ma niczego, oprócz bohaterów. I trudno powiedzieć, co ich tak naprawdę łączy. 

Kadr I


Swobodny Opad, początek koncertu
  
Kadr II


Alinka, przyczyna pozostania na koncercie

Kadr III
Alinka dorysowała mu nóżki i tak powstał Kleszcz na kolanach     

Kadr IV


Paragraf, mój śliczny kotek. Znalazłam go malutkiego, zawszonego na podwórku i kiedy spojrzał na mnie tymi swoimi rozbieganymi ślepiami... 


 Kadr V


Ale koncert trwa i trwa

Kadr VI


Pedro i Izaura nad jeziorem, po prostu

Kadr VII


A z tego to jesteśmy z Co naprawdę dumne, żonkile

Kadr VIII


Superego, Ego, Id publiczności na koncercie

Kadr XI


To ja i Co w czasie tworzenia Historii

Kadr X


Pomnik Perkusisty

Kadr XI


A to Plażysta, można go zawsze dostrzec na światłach, których iluminacja na niego spływa i wtedy dłubie w nosie
Kadr XII


Wanna z której wystają ręce oraz Osa z tułowiem Konia, dodam, że to Osa Boleściwa


Kadr XIII


Wielo Ryb

 NAPISY KOŃCOWE 

mały bonus


 skanowanie: Co



Dodatkowe napisy na kadrach (np. BABUSZ, BAHOSZ, HUTA, itd.) to napisy w języku berberyjsko-arabskim. Moja znajoma Mona Lisa, na moją prośbę, ponazywała rysunki. I tak zrobiła się spolszczona Wieża Babel. Tajemnicą pozostanie czemu, na przykład RAŻEN zapisałam przez "Ż", zdradzę, że RAŻEN oznacza hm... turystę albo mężczyznę, już w sumie nie pamiętam.

IN & CO 




 

niedziela, 13 maja 2012

Seval „i know you”

Na końcu chciałam powiedzieć, że muzyka zespołu Seval, którą mam na niebieskim winylu, tak mi się podoba, że oj dawno tak nie miałam, ostatni raz… hm chyba jak wsłuchiwałam się w Hery „Where My Complete Beloved Is”.
A tu taka niespodzianka… skąd? Prezent od Laurenca – zauważyłam, że bardziej lubi płyty dawać, niż sprzedawać. To w sumie identycznie, jak Marek Winiarek. Marek któregoś słonecznego ranka w Nicelsdorfie, tak sobie od niechcenia, że niby nic, wręczył  Gnito i mnie około 20 płyt NA RAZ! A od Laurenca dostałam mojego pierwszego, pierworodnego winyla, „Light on the Wall” Kena Vandermarka i Tima Daisy’ego. Po powrocie z Nicelsdorfu, tak bardzo chciałam go posłuchać, że kupiłam gramofon. Dodam, że warto było. No, ale nie o tym.
Wczoraj NWA zrobił koncert w MDK-u, na który niewychowany Farny się spóźnił. Spóźnił się, ale, jak to się na Farnym mówi, na końcu dotarł na kanapę. Laurenca upchnął w kąt i przejął jego ładniutkiego kompa i se wyszperał slajdy ze zdjęciami gór w jeziorach, jezior w górach, morza w górach, jeziora w morzu, i oglądał słuchając, słuchał oglądając.
Jaki koncert? Jazzowy. Na wiolonczeli – Fred Lonberg-Holm, na fortepianie preparowanym – Witold Oleszak, Piotr Mełech na klarnecie oraz Adam Gołębiewski na perkusji.
Koncert dla Farnego był zdecydowanie górskim wdźwiękowieniem . Brzmienie lin uciskających skalne brzuszysko, łańcuchów, linek, klamerek i całego tego, górskiego sprzęciora zostało usłyszane przeze mnie, dzięki Witoldowej preparacji strun fortepianu. W aspekcie holistycznym było tak, że te wolne od kominów krajobrazy, bo były to zdjęcia pustki i ciszy przepruwanej surowymi skałami o wszystkich odcieniach szarości i brązu, no więc te ładne obrazki, dzięki muzyce nabrały przestrzeni, ostrości i głębi. Pojedyncze dźwięki, zaakcentowane długimi pauzami słyszałam jako kamień, strącony przypadkowo w przepaść, obijający się o skały. Jeszcze, jakoś na początku drugiego setu podobał mi się klimat, jakiemu uległa atmosfera (o… nieproszony żarcioch się wkradł) no ale, na serio już, Piotr Mełech zaintonował subtelną melodyjność, co potem rozwinął Fred i Adam. Ładne.
I tak to się mniej więcej wydziałało podczas koncertu. A dzisiejsze popołudnie ma głos Sofii Jernberg, którą razu pewnego, miałam okazję wysłuchać  w austriackim Nicelsdorfie. Na festiwalu Konfrontationen współorganizowanym przez Matsa Gustafssona, wszyscy topili się w czterdziestostopniowym upale, panowała urokliwie kameralna atmosfera, zrelaksowanie. Wówczas Sofia improwizowała w duecie z Raymondem Stridem i nawet znalazłam na youtubie dokładnie ten koncert. Pamiętam, że Gnito była nim zachwycona.

Ale w Seval, Sofia śpiewa liryki Freda Lonberg-Holma. I to „na klasycznie” jak jakaś Diana Krall. I naprawdę do mnie ta muzyka przemawia.
Głos Sofii jest jedwabny, słodki, ale nie że przesłodzony, lukrowany czy cukierkowy, nie, nie i nie. Tak drobny i delikatny, że kojarzy mi się z kroplami deszczu na pajęczynie.
Prezentacja podszyta linernotes na okładce:
Liderem zespołu Seval jest Fred Lonberg-Holm, ale zespół powstał dzięki Sofii Jernberg. I tu ładna historia. Fred napisał, że jak tworzy muzykę to zawsze pisze teksty. Niestety nie był i nie jest w stanie ich zaśpiewać, bo jest wiolonczelistą. Więc poezja sobie powstawała, ale do szuflady. Sofia postanowiła ją otworzyć i zaśpiewać.  
Skład zespołu Seval:
Fred Lonberg-Holm: cello
Sofia Jernberg: voice
David Stackenäs: guitar
Emil Strandberg: trumpet
Patric Thorman: bass
I jeszcze tytuły kompozycji:
SIDE A
1.     i know you
2.     maybe it’s too late
3.     i won’t go
4.     i went
SIDE B
5.     3 note song
6.     this house
7.     just don’t listen
8.     everybody shows

Dominuje prostota wyrazu, prostolinijność. Seval ma odsłony bardzo free, ale projekt "i know you" w całości jest taki właśnie liryczny i łagodny.  
PS A NWA zorganizował koncert Seval, a mnie nie było w Poznaniu. Szkoda.
In   

czwartek, 26 kwietnia 2012

Dane statystyczne na temat Nowego Wieku Awangardy z przypisami dolnymi


Na końcu chciałam powiedzieć, że przeprowadziłam statystyki dotyczące Nowego Wieku Awangardy. Do ich przeprowadzenia, wykorzystałam metodologię, jaką zastosował Jacek Niedziela, w „Historii Jazzu”[1]

Polega ona na kategoryzacji elementów życia muzyków jazzowych w odpowiednie zbiory. Wszystkie zbiory zawierają imiona i nazwiska muzyków, przyporządkowanych ze względu na określone właściwości.
Do najciekawszych i najbardziej inspirujących zbiorów muzyków, wyróżnionych przez Jacka Niedzielę należą:
1.     zbiór muzyków, „którzy zmagali się z nałogiem”
2.     zbiór muzyków, którzy „zmarli w wyniku przedawkowania”
3.     zbiór muzyków, których „narkotyki zaprowadziły do więzienia”
4.     zbiór muzyków „czystych” tj. nieuzależnionych od żadnych używek
5.     zbiór muzyków, którzy brali udział w dyskusji o problemie narkotykowym
6. wymiana rodzajów śmierci i przyporządkowanie ich do nazwisk poszczególnych muzyków
7.     zbiór muzyków, którzy byli „uzależnieni od alkoholu”
8.     zbiór muzyków, którzy zostali „śmiertelnymi ofiarami wypadków”
9.     zbiór muzyków, którzy mieli wypadek, ale nieśmiertelny
10.  zbiór muzyków, którzy mieli syfilis
11. zbiór muzyków, których „potrzeba miłości prowadziła do nierzadkich środowiskowych związków małżeńskich”
12.  zbiór muzyków, którzy „poślubili tancerki”   

W Poznaniu mieszka bardzo ciekawa postać. Ma na imię Laurence[2], a na nazwisko Nowy Wiek Awangardy[3]. NWA ma około dwóch lat. Jego stały adres zameldowania to MDK[4]. Laurence wynajmuje MDK, od jego kuzynki Marianki[5] oraz kuzyna Macieja[6]. Czasem NWA nocuje w Spocie[7].

Laurence jest bardzo, ale to bardzo gościnny i towarzyski. Zaprasza muzyków z całego świata, bo bardzo, ale to bardzo lubi jak grają koncerty. W mojej torbie statystycznej naliczyłam, że NWA przenocował aż 58 muzyków jazzowych. W sumie, koncertów odbyło się około 55, a z dzisiejszym to będzie 56.

NWA ma:

7 Bliskich Przyjaciół
1.     Ken Vandermark nocował u NWA aż 9 razy
2.     Paal Nilssen-Love również 9 razy
3.     Wacław Zimpel też 9 razy
4.     Ale najczęściej grał na NWA Paweł Postaremczak, bo aż 10 razy
5.     Z kolei Paweł Szpura był 8 razy
6.     Ksawery Wójciński – 7 razy
7.     Michael Zerang – 7 razy

4 Przyjaciół
1.     Mikołaj Trzaska – 4 razy
2.     Mats Gustafsson – 4 razy
3.     Ingebirgt Håker Flaten – 4 razy
4.     Peter Brötzmann – 2 razy zagrał koncert i 2 razy NWA oglądał o Peterze film

4 Bliskich Znajomych
1.     Dave Rempis – 3 razy
2.     Mark Tokar – 3 razy
3.     Witold Oleszak – 3 razy
4.     Tim Daisy – 3 razy

6 Znajomych
1.     Håvard Wiik – 2 razy
2.     Fred Longberg-Holm – 2 razy
3.     Terrie Ex – 2 razy
4.     Peter Jacquemyn – 2 razy
5.     Per-Åke Holmlander – 2 razy
6.     Roger Turner – 2 razy

37 Kolegów, w tym dwie Koleżanki
1.     Bobby Bradford – 1 raz
2.     Frode Gjerstad – 1 raz
3.     Joe McPhee – 1 raz
4.     Johannes Bauer – 1 raz
5.     Jeb Bishop – 1 raz
6.     Kent Kessler – 1 raz
7.     Darek Herbasz – 1 raz
8.     Tomasz Sowiński – 1 raz
9.     Adam Żuchowski – 1 raz
10. Massimo Zu – 1 raz
11. Mieczysław Górka – 1 raz
12. Rafał Mazur – 1 raz
13. Lasse Marhaug – 1 raz
14. Akira Sakata – 1 raz
15. Darin Gray – 1 raz
16. Chris Corsano – 1 raz
17. Johan Berthling – 1 raz
18. Andreas Werliin – 1 raz
19. Chad Taylor – 1 raz
20. Andy Moor – 1 raz
21. Klaus Kugel – 1 raz
22. Tomasz Szwelnik – 1 raz
23. Michał Górczyński – 1 raz
24. Tik Tak – 1 raz
25. Frank Rosaly – 1 raz
26. Anna Zielnińska – 1 raz
27. Audrey Chen – 1 raz
28. Ove Volquartz – 1 raz
29. Jeff Gburek – 1 raz
30. Piotr Łyszkiewicz – 1 raz
31. Morten Pedersen – 1 raz
32. Adam Pultz Melbye – 1 raz
33. Håkon Berre – 1 raz
34. Mangus Broo – 1 raz
35. Wolfgang Resinger – 1 raz
36. Robert Kusiołek – 1 raz
37. Steve Swell – 1 raz

Generalnie na NWA wyróżnia się 14 Specjalizacji, jak dotąd grało:
1.     14 perkusistów
2.     4 pianistów
3.     9 saksofonistów
4.     4 klarnecistów
5.     1 tubista
6.     3 puzonistów
7.     4 gitarzystów
8.     1 wiolonczelista i 1 wiolonczelistka
9.     3 trębaczy
10. 10 kontrabasistów
11. 1 elektronika
12. 1 human beatbox
13. 1 akordeonista
14. 1 skrzypaczka

Bliscy Przyjaciele, Przyjaciele oraz Bliscy Znajomi NWA to bardzo zgrana paczka. Lubią się spotykać na jazzowe pogadanki w różnych składach. W MDK siadają na scenie i szyją kolorowymi nićmi, piękne patchworki. Patchworki powstały w 7 konfiguracjach:
1.     Solo – 4 patchworki
2.     Duety – 6 patchworków
3.     Trio – 15 patchworków
4.     Kwartety – 5 patchworków
5.     Kwintet – 1 patchwork
6.     Tentet – 1 patchwork
7.     Tenet +1 – 1 patchwork

Wyróżniłam dodatkową podgrupę, ze względu na barwę włosów poszczególnych muzyków, i tak na NWA wystąpiło:
1.     24 brunetów, w tym 2 brunetki
2.     aż 19 łysych muzyków
3.     7 blondynów
4.     i 8 siwych muzyków

Szkoda, że nie mogę policzyć publiczności, tak na oko, do domu NWA przychodzi 20 stałych słuchaczy.

Źródłem do przeprowadzenia statystyk była strona internetowa Nowego Wieku Awangardy: http://nowywiekawangardy.blogspot.com/  

Do przeprowadzenia statystyki zainspirowała mnie również wypowiedź Michaela Zeranga, jaką usłyszałam po wczorajszym koncercie. Michael obliczył, że zagrał w Polsce aż 79 razy i stwierdził, że jak dojdzie do 100 to powinni mu ofiarować w prezencie polski paszport. Jestem za, a w ogóle to uważam, że już powinien go otrzymać. Mógłby się nazywać doctor honoris causa, bo od jakiegoś czasu Michael, ale w sumie też Hamid Drake oraz Ken Vandermark kształcą młode pokolenie polskich muzyków jazzowych. Moim zdaniem ma to ogromną wartość. Trzeba też podkreślić, że za wszystkim stoi szara eminencja jaką jest sympatyczny Laurence, bez którego nie byłoby NWA i takiego rozwoju polskiej sceny jazzowej.      

In

PS Statystyki mówią same za siebie...


[1] Ogólnie bardzo ciekawie napisana i rzetelna książka, tylko statystyki w Zakończeniu urzekły mnie skrupulatnością.
[2] Wawrzyniec Mąkinia – organizator Nowego Wieku Awangardy
[3] Nowy Wiek Awangardy-NWA – kroczący festiwal muzyki improwizowanej
[4] Mały Dom Kultury-MDK – znajduje się na pięterku w Dragonie
[5] Marianna Piskorz – manager Dragona
[6] Maciej Krych – właściciel Dragona
[7] Spot – klubokawiarnio, restauracja na Wildzie