sobota, 10 marca 2012

Hamid Drake & Bindu 2005

Na końcu chciałam powiedzieć, że zastanawiałam się nad sensem pisania o płycie, o której napisano już tyle słów i tak bardzo pozytywnych. Ale jest taki wiersz, który zawsze ze sobą noszę ( w głowie) Mogę Ewy Lipskiej, w którym padają takie m.in. słowa: mogę być sobą i sterować nocą/ by się w nietrwałe nie zapuszczać lądy/ myśli powtarzać, by zostały po nas/ znowu dla kogoś/ dla tych samych odkryć.

W marcu 2005 roku w Chicago Hamid Drake na perkusji wraz Danielem Carterem na tenorowym & altowym saksofonie oraz klarnecie, Ernestem Dawkinsem (który też w wytwórni RougeArt w 2011 wydał przepiękny dwupłytowy album, o którym może również napiszę) na tenorowym i altowym saksofonie oraz perkusji, Sabir Mateen na tenorowym i altowym saksofonie i który również "dawał głos", Greg Ward na altowym saksofonie i klarnecie oraz gościnnie w pierwszym utworze Nicole Mitchell na flecie nagrali przepiękną płytę, którą nazwali po prostu Bindu.

Płyta została wydana przez wydawnictwo Rogue ART, a liner notes napisali Steve Dalachinsky i Alexandre Pierrepont.

Lista utworów to: 1.Remembering Rituals
2. Bindu #2 for Baba Fred Anderson
3. A Prayer for the Bardo, for Baba Mechack Silas
4. Meeting and Parting
5. Born upon a Lotus
6. Bindu #1 for Ed Blackwell
7. Bindu #1 for Ed Blackwell, from Bindu to Ojas
8. Do Khyentse's Journey, 139 years and more

Remembering Rituals zaczyna się od melodii granej przez Nicolle Michell, potem dołącza Hamid Drake. Jest spokojnie, po czym melodia zatacza coraz szersze kręgi. Nicolle jest niewątpliwą mistrzynią swojego instrumentu, Hamid na początku delikatnie tylko zaznacza tło, potem bardziej współtworzy.

Utwór poświęcony zmarłemu już Fredowi Andersonowi zaczyna się intro perkusji i wejściem wszystkich dęciaków. Potem grają poszczególni muzycy, niestety nie mam tak wyrobionego ucha, żeby ich rozróżnić:/

Modlitwa zaczyna się bardzo spokojnie i bardzo spokojnie płynie.

Utwór czwarty Meeting and Parting przepełniony jest melancholią. Kiedy po raz pierwszy usłyszałyśmy go z In jadąc samochodem, zamilkłyśmy i obie potem stwierdziłyśmy, nie znając jeszcze tytułu, że skojarzył nam się z plantacjami bawełny, z udręką, trudem i znojem, ale też pięknem w tym wszystkim. Cóż, jak kulą w płot. Utwór jest chyba najpiękniejszym na płycie.

W Born upon a Lotus pojawia się głos Sabira Mateena, jest to najkrótszy utwór.

Utwory poświęcone Ed'owi Blackwell'owi są zwariowane i pełne energii.

Utwór wieńczący płytę zaczyna się tajemniczymi uderzeniami w talerze, potem rozwija się opowieść perkusji. Kto wie, co nas czeka za kilka lat, nie mówiąc już o stuleciach. Żeby nie popadać w trywializm, Hamid Drake zdaje się dawać odpowiedź, że zawsze pozostanie nam rytm i bębny. A Co dodaje, że również uśmiech.

Cała płyta jest bardzo spójna, piękna i często do niej wracam. I choć kocham kontrabas, nie brak mi jego obecności na niej.

W podsumowaniu roku 2010 Przemysław Psikuta powiedział, że wśród 10 najlepszych płyt jazzowych jako pierwszą typuje płytę Hamida Drake'a Reggaeology. Jest to dość dyskusyjne, bo choć to płyta grana przez muzyków jazzowych, grają oni regge:) Ale fakt, robią to znakomicie.

Hamid Drake w RogueArt, Hamid Drake w Wikipedii, płyty Hamida Drake'a w Multikulti

A Hamid Drake ma tak, że podczas koncertów najczęściej uśmiecha się promiennie i to jest piękny widok.



Gnito

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz