Na końcu chciałam powiedzieć, że
jesteśmy super wytrzymałym i super ciekawskim gołębiem. Sensem naszej egzystencji
jest obserwacja poczynań Babci Kulki – szanownej rodzicielki Naszej Kochanej Mamy. Kochana
Mama została poczęta w roku 1954. Jak wiadomo, był to czas, kiedy biały orzełek
dzierżył w łapce sierp i młotek. Ich twarde i ostre końcówki wbijały się w życie
Naszych Ubogich Obywateli, w tym również Babci Kulki.
Od słowa do słowa, od czasu do
czasu, lecimy sobie cichutko. Machamy skrzydełkami. Powietrze jest mroźne. Chleba
dziś nikt nam nie podrzucił. No i w efekcie, zmęczyliśmy się w tym gołębim, słabym
ciałku, więc przycupnęliśmy sobie na gałązce. Było to niedaleko nędznej
wioseczki zwanej Farny Koniec. Patrzyliśmy sobie dookoła nieświadomi niczego.
Krajobraz był bardzo skromny – kościsty
lasek i zasypana śniegiem ścieżyna. Aż tu ni stąd ni zowąd, narodziliśmy się
jako obserwatorzy. Było to w chwili największej nudy. Nagle, na skostniałym horyzoncie
wypatrzyliśmy sylwetkę kobiety niosącej małe dziecko i walizeczkę.
Nasze ospałe spojrzenie przypadkowo
wylądowało na roześmianej twarzyczce
Naszej Kochanej Mamy. Jej kryształowe oczętka miały w sobie więcej życia niż my
kiedykolwiek mieliśmy. Gołębie serduszko wzruszyło się co nie miara i pokochało
tego ludzkiego skrzata od pierwszego wejrzenia. No i tak się stało, że trapiona
ciekawością nasza gołębia wielokrotność poszybowała za tak uroczym wizerunkiem
życia, ułamkiem wiosny w środku srogiej zimy. Mimo że tego jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy,
nasze gołębia egzystencja na zawsze związała się z życiem Babci Kulki.
Babcia Kulka, w owym czasie, nie
była wcale, a wcale okrągła. Była postawną kobietą i co od razu rzuciło się nam
w oczy, że ma wzrok, którego nie powstydziłby się żaden dyktator. Marszowy krok
Babci Kulki echem odbijał się w miarowym skrzypieniu śniegu. Był to krok osoby,
której jest zimno i ciężko, ale z drugiej strony jest jej również ciepło, bo ma
cel i nadzieję na lepszy los.
Zaplecze emocjonalne Babci Kulki
umieszczone było głęboko w klatce piersiowej. Gnieździły się tam uczucia
niesmaku i siarczystego rozczarowania, które było związane z zachowaniem
Niepewnego Dziadka.
Niepewny Dziadek, szanowny
małżonek Babci Kulki pracował na kolei, był pomocnikiem maszynisty i pełnił
funkcję palacza w podstarzałych, poniemieckich parowozach.
Codziennie po godzin kilka wrzucał
drewienka do kotłowego wirka. Ciężka to praca ciężka była, tak że niepewnego
dziadka nieszczęsną duszę doszczętnie wypaliła. By przetrwać w ogniu chadzał do
cienia i potoczystą wódką zalewał cierpienia. Babcine marzenia, o szczęśliwych
zakończeniach, prysły w kręgu bolesnego krążenia po wioskowych spelunkach,
gdzie nieraz patrzyła na męża długo, nie mogąc odróżnić go od reszty
towarzystwa, bo pili wszyscy jak jeden mąż stanu, od rana do nocy w przepruwaną
ciężką robotą nieskończoność.
Morze łez wylała z siebie Babcia Kulka
z powodu Niepewnego Dziadka, który często zamiast wypłaty dostawał wódeczek
kilka. Zaplanowany przez nich wyjazd, na zachód Polski, w poszukiwaniu lepszego
jutra, przykrywały coraz grubsze warstwy codziennego oczekiwania Babci Kulki na
odzyskanie rozumu przez Niepewnego Dziadka. Na dwa miesiące słuch po nim zaginął.
Dzielna Babcia Kulka postanowiła uwolnić się od przykrego obowiązku czekania. Podjęcie
decyzji o opuszczeniu Farnego Końca, gdzie się urodziła i wychowała, wyobrażamy
sobie następująco.
Stało się to przy stole pokrytym,
słabiutkim światłem domowego ogniska. Wtedy to, pochylona nad nim Babcia Kulka,
postanowiła zostawić, bijące tylko dla niej, pijane serce Niepewnego Dziadka. Ale
nie tylko podjęła decyzję odejścia. W wielkim wzburzeniu, chwyciła również leżące
na stole dokumenty Niepewnego Dziadka i z impetem wrzuciła je do rozpalonego
kominka. Kiedy już się doszczętnie spaliły, furia Babci Kulki przeistoczyła się
w głęboką ulgę.
Śledząc dwie nowo spostrzeżone
postaci jako gołąbek usiedliśmy sobie na dworcowym, blaszanym dachu i ogarnął
nas oczopląs. W naszych gołębich źrenicach odbijał się obraz szarawego i
zziębniętego tłumu rozciągającego się jak zaraza wzdłuż peronu. Opary z
ludzkich oddechów unosiły się nad dworcem niczym jeden smoczy oddech. W swej
niepoliczalnej rozpaczy zgubiliśmy przedmiot naszej wytężonej obserwacji.
Gdzieś wśród szczelnie opatulonych futrzanymi czapami głów i czarnych, zniszczonych
płaszczy wierciła się Kochana Mama na rękach wymęczonej Babci Kulki.
Poniewczasie dostrzegliśmy
pędzącą, donośną lokomotywę, która ze świstem w ogólnym zadymieniu i zduszeniu
wjechała z łaskotliwym stęknięciem na peron i rozkraczyła się na torach.
Jako że nikt nie wysiadał, kilka
wieńców ludzkiej tłuszczy zaczęło się gramolić do środka zabłoconych wagonów.
Pohukiwania maszynistów i krzyki pasażerów wytworzyły ogólny harmider, który
zmniejszał się wraz ze znikającą ludzką masą w pociągu.
Nasze gołębie serduszko mocno
waliło o pióra, lecz mózg, wielkości małego orzeszka, podpowiedział by podjąć
wyzwanie i polecieć za blaszanym potworem, który powoli, jakby od niechcenia,
zaczynał skubać tory i przetaczać się niczym mucha w smole.
Nasza niepewność i związane z nim
poczucie zagubienia, że oto po raz pierwszy w życiu opuszczamy nasz dom były
równie wielkie jak niepewność Babci Kulki wciśniętej w korytarz pomiędzy
wagonami, walizami i innymi podróżnymi. Jednakże wysiłek latania jaki
musieliśmy podjąć ulżył naszym wszelkim dolegliwościom psychicznym i uczynił z
nas gołębia o żelaznej woli.
Babcia Kulka wraz z Kochaną Mamą
umościły się w jakiejś z trudem znalezionej niszy, w zagęszczonej przestrzeni
pociągu, a potem usnęły przytulone do siebie tworząc dostępny powszechnie
obrazek, ikonę wszystkich czasów.
W czasie podróży żywiliśmy się
okruchami chleba, które rzucali nam bezdomni alkoholicy na pomniejszych
dworcach polskich miasteczek. Wielokrotnie doświadczyliśmy oczopląsu, gdzie szarość
zlewała się z czernią, a nasz szary łepek zaczynał siwieć. Z czasem nasze
zdolności percepcyjne powiększyły się do tego stopnia, że miast widzieć
poruszające się w afekcie, fermentujące na zimnie plamy, zaczęliśmy dostrzegać
pewne wyróżniające się kształty i wizerunki, szczególnie przy ładnej pogodzie.
Gdy zamiast rzęsistego deszczu ze
śniegiem, nasze skrzydełka zaczynały przygrzewać promienie słoneczne poczynaliśmy
z nadzieją poszukiwać Kochaną Mamę. Zasiadywaliśmy wówczas na dachu pociągu i
zaglądaliśmy do okien wagonów. Razu pewnego w przypływie entuzjazmu wlecieliśmy
do środka pociągu i przelecieliśmy korytarzem nad głowami pasażerów, co
spowodowało wśród nich nieznośny tumult. Nie przejmując się tym wcale,
wykonaliśmy sobie jeszcze kilkakrotnie tego rodzaju manewry. Jednakże nasze
wysiłki spełzały na niczym.
Przełom w poszukiwaniach zaskoczył
nas w nader przyjemnej sytuacji, kiedy to skubaliśmy sobie podgniłe okruchy z
czyjejś smakowitej bułki i wygrzewając się na słońcu, podczas dłuższego postoju,
spozieraliśmy sobie jak zwykle na boki, aż nagle w polu naszego widzenia ukazała
się nam znana sylwetka Babci Kulki. Przepełnieni wiosenną radością
poszybowaliśmy za nią szybciutko.
Okazało się, że celem jej podróży było
miasteczko, gdzie obok osiedli z przygnębiającymi blokowiskami mnóstwo było
szeregowych kamieniczek. Właśnie w jednej z nich, na tle wieczornej mgły
zniknęła wraz z Kochaną Mamą Babcia Kulka, by ukazać się po chwili w oknie w
poświacie światła lampy. Co bardzo nas ukontentowało na wysokości tegoż
wyjątkowego okna rósł przepiękny, rozłożysty orzech gdzieśmy sobie umościli
piórka i zasnęli snem sprawiedliwego.
Poranek przywitał nas nader przytulnie dzięki delikatnym
promieniom słoneczka, których łagodny kożuszek okrył nasze zziębnięte
skrzydełka welonem świeżego ciepełka. Rozprostowaliśmy nasze gołębie kosteczki
i w wielkim ukontentowaniu wraz z nowymi sąsiadami wróblami zaczęliśmy sobie
przyjaźnie gruchać. Nasze radosne śpiewy wyzwoliły z nas tyle entuzjazmu, żeśmy
się trochę odrealnili i zapomnieli, a z naszej wielkiej ekstazy wyrwał nas
dopiero dźwięk skrzypnięcia otwieranego okna, które Babcia Kulka uchyliła, żeby
wysypać smakowite okruchy ze śniadania na parapet.
Kiedyśmy się łapczywie posilali, mieliśmy możliwość obadania
wnętrza mieszkania naszych dzielnych przyjaciółek. Trzeba przyznać, że była to
nader skromna dziupla, której co najmniej połowę przestrzeni zajmował żółtawy
piec kaflowy. W czasie naszego rekonesansu Babcia Kulka skrzętnie dokładała do
niego drewienka, Kochana Mama z rozczochranymi włoskami leżała sobie na wąskim
tapczanie i wyciągając przed sobą rączki oglądała ze skupieniem swoje pulchne
paluszki. W drugiej części pomieszczenia stał okrągły stół z ciemnobrązowego
drewna i jedno patykowate krzesło na którym Babcia Kulka położyła swoją malutką
walizkę.
Tak to było, mniej więcej. Ale ta historia nie ma końca? Nie
ma.
PS Co wpadła na pomysł, żeby nazwać Spółdzielnię Farnym
Końcem po tym, jak zobaczyła dokument, z którego wynikało, że Babcia Kulka urodziła się właśnie tam.
In