Na końcu chciałam powiedzieć, że daleko, daleko za osiedlami, blokowiskami i jeszcze dalej za
Biedronkami, Nettami i Lidlami był sobie Kuzyn Belzebuba. Niestety miał on
okropnie zły humor i chciał pobyć naprawdę, naprawdę sam. I znalazł sobie taki
jeden, pusty, podziemny Garaż, który dawno, dawno temu zamknięto. Bo Garaż się
straszliwie przemęczył i postanowił do siebie nie wpuścić, już nigdy więcej,
choćby jednego, najmniejszego samochodu, należącego do klienta supersamu. Ale
Kuzyna Belzebuba Garaż od razu polubił i podniósł mu nawet bramę wjazdową, tak że
sobie Kuzyn Belzebuba bez problemu wjechał i zaparkował pod filarem i gorzko,
gorzko zapłakał. Jak na złość, z jego potoczyście spływających łez powstało
bardzo, bardzo liczne towarzystwo tak zwani Mali Kuzyni Belzebuba. I tak ich
dużo, dużo się narobiło, że się nie mieściły w samochodzie i Kuzyn Belzebuba je
na zewnątrz wypuścił. Nie był to jednak dobry pomysł, bo rozpierająca je
energia sprawiła, że w błyskawicznym tempie rozpierzchły się w garażowym lesie
filarów i tak głośno, głośno krzyczały, że Garaż się bardzo, bardzo wkurzył. W
efekcie mury zaczęły syczeć i stękać, a strop złowrogo skrzypieć. Zrezygnowany Ojciec
Kuzynów Belzebuba wysiadł z westchnieniem ze swojego samochodu i zrobił dwa
kroki w tył i cofnął się do czasu, gdy był jedynie Kuzynem Belzebuba. Mrugnął
wówczas jednym okiem i zaraz potem siedział w fotelu w poznańskiej Filharmonii
w ostatnim rzędzie. Jego wybór padł na I Kwintet fortepianowy Grażyny Bacewicz,
a dokładniej na jego ulubioną część trzecią. Dzieją się tam rzeczy dla Kuzyna Belzebuba
nieoczywiste i taka mu się interpretacja zawsze nasuwała: gęsta faktura linii
melodycznej przypomina grubo nałożoną, niebiesko czerwoną farbę, która wolno
spływa po rozpadającej się ścianie. W melodii pojawia się bolesne połączenie
basu i sopranu w nierozerwalną jedność. I Kuzynowi Belzebuba wydaje się zawsze,
że to niebo w piekło się nieustannie przemienia. Lecz nagle Kuzyna Belzebuba
ogarnęła trwoga, bo ludzie na sali prędko go wyniuchali i ich wstrętne nosy do
góry się uniosły. Zobaczył, że w najbliższych mu rzędach wybuchły kłótnie.
Starsze panie wyjęły z torebek perfumy i zaczęły się wzajemnie opryskiwać, zaś ich
mężowie poczęli się ciągać za krawaty. Ogólna wrzawa nie przerwała koncertu, bo
Kuzyn Belzebuba uniósł swoją włochatą łapę i sprawił, że ani on, ani kwintet
jej nie słyszeli. Mimo tego, wykonawcy również ulegli obecności Kuzyna
Belzebuba i zaczęli grać kompozycje Theodora Adorno. Kuzyn Belzebuba z
przyjemnością się w nią wsłuchał, bo była to opowieść o tym jak piekło na ziemi
wygrywa. Wtem jednak ku wielkiej Kuzyna Belzebuba rozpaczy, zaintonowała się
muzykom spontanicznie Messiaenowska chała "Kwartet na koniec czasu", co jego
Kuzyna Diabła, w 1941 roku, do szału w Görlitz doprowadzała.
Według belzebubiej
rodziny o małości kompozytora świadczy cała modalna harmonia, w niebiańskich
promieniach skąpana. A najgorsze dla Kuzyna Belzebuba było to, że muzycy
zagrali piątą, szóstą i siódmą część utworu, które są Tribute to Jezus
Chrystus. I kiedy do diabelskich uszu dotarła kulminacja części siódmej, w
której wiolonczela dźwięk unosi na najwyższe tony, to poczuł, że mu na skórze
ospa niebieska wyszła, więc wyskoczył z Filharmonii jak oparzony. Mimo to ospa
nadal się w belzebubim ciele rozwijała, tak że go w końcu całkiem rozdymała i
uleciał jak balon. Leciał i leciał bardzo, bardzo długo, aż w końcu doleciał
pod bramy nieba, w których ukazała się twarz Świętego Piotra. Zdziwiony
widokiem Kuzyna Belzebuba z prędkością światła otworzył swój złocisty kajecik i
go przejrzał. Co oczywiste, Kuzyna Belzebuba nie było na liście, więc Święty Piotr
go wepchał pod bramy czyśćca. Lecz tam mu oznajmiono, choć wcale nie pytał, że
nie ma miejsca dla nowo przybyłych i go transportowano do zatłoczonego piekła.
In
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz