Na końcu chciałam powiedzieć, że kiedy włączyłam i przesłuchałam
tę płytę po raz pierwszy pomyślałam, że Wawrzyn i Tomek zrobili nam kawał i
zdobyli skądś nagranie gigantów jazzu z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych
i wydali pod przykrywką. Pierwszy utwór „Prayer for peace” czyli „modlitwa dla
pokoju” czy może „o pokój” budzi moje skojarzenia z Ornettem Colemanem i jego
utworem „Lonley woman”. Jest przejmujący i głęboki. Najbardziej podobają mi się
w nim partie fortepianu, na którym gra Piotr Mania. Drugi utwór czyli „Don Don”
jest bardo rozkołysany, można by rzec
swingujący. Najbardziej podoba mi się trzeci utwór Ruffus, najwięcej w nim
zabawy. Utwór czwarty, poświęcony pamięci brata autora, przywodzi na myśl
kołysankę, ciepłą i kojącą. "Taniec tenorów" jest… a, sama nie wiem, podoba mi
się. Płytę wieńczy T.T. Blues. Utwory są komponowane.
Tu mnie łapie refleksja – podobno Andrzej Trzaskowski po
powrocie ze Stanów stwierdził, że między jazzem amerykańskim a europejskim jest
przepaść nie do przebycia. Renata Przemyk śpiewała w którejś piosence, że w knajpie grają zbyt
polski jazz. Powstał nawet film, który obejrzałam „Play your own thing” o
jazzie europejskim, bardzo ciekawy. Kiedyś byłam taka mądra, że wparowałam do
Frippa i stwierdziłam cała z siebie zadowolona, że dostrzegam różnicę między
brzmieniem chicagowskim a nowojorskim. Byłam o tym święcie przekonana. Potem
przeczytałam, że podział jazzu pochodzącego z West i East czy zachodniego i
wschodniego wybrzeża to przede wszystkim zabieg komercyjny. Kategorie,
podziały, dychotomia. Zdarzyło mi się również, że gdy byłam oczadzona free
jazzem, gdy przyjechał Mike Reed i grał utwory z lat pięćdziesiątych byłam
bardzo niezadowolona i doszłam do wniosku, że tak potrafią grać wszyscy (co nie
jest prawdą). Jak żałuję, ze tego koncertu nie mogę wysłuchać dzisiaj i
porównać czy dziś potrafiłabym docenić tę muzykę. Nie wchodząc w meandry roli
postępu w sztuce przytoczę zdanie In, z którym w pełni się zgadzam i które
podzielam – coś nowego musi wyrastać z rzeczy już znanych na zasadzie wplatania
nowego w stare. Usłyszałam, że mam nie brać sobie dewizy Sokratesa do serca,
ale z jazzem mam tak, że chyba nigdy nie będzie dla mnie oczywisty. Nie słyszę
europejskości, polskości (i nie wiem czemu miałby to być synonim czegokolwiek)
na tej płycie tylko dobre granie.
Wawrzyn powiedział, ze w jego odczuciu muzycy inspirowali
się jazzem postColtranenowskim czyli McCoyem Tynerem czy Sonnym Rollinsem. Nie
znam tych dwóch muzyków za dobrze. In mówi, że Sonny R. grał długą frazą, jego
ton wybrzmiewał w pełni i faktycznie tak grają Dariusz Herbasz i Tomasz
Grzegorski na tenorowych saksofonach. Faktura utworów jest gęsta
dzięki sekcji (Adam Żuchowski na basie i Tomasz Sowiński na perkusji).
Płytę znajdziecie w Multikulti;)
A tu próbka grania lidera, nie wiem jaki jest skład zespołu, nagranie pochodzi z 2008 roku:
Gnito
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz