Na końcu chciałam powiedzieć, że muzyka
zespołu Seval, którą mam na niebieskim winylu, tak mi się podoba, że oj dawno
tak nie miałam, ostatni raz… hm chyba jak wsłuchiwałam się w Hery „Where My
Complete Beloved Is”.
A tu taka niespodzianka… skąd? Prezent od
Laurenca – zauważyłam, że bardziej lubi płyty dawać, niż sprzedawać. To w
sumie identycznie, jak Marek Winiarek. Marek któregoś słonecznego ranka w
Nicelsdorfie, tak sobie od niechcenia, że niby nic, wręczył Gnito i mnie około 20 płyt NA RAZ! A od
Laurenca dostałam mojego pierwszego, pierworodnego winyla, „Light on the Wall”
Kena Vandermarka i Tima Daisy’ego. Po powrocie z Nicelsdorfu, tak bardzo
chciałam go posłuchać, że kupiłam gramofon. Dodam, że warto było. No, ale nie o
tym.
Wczoraj NWA zrobił koncert w MDK-u, na który
niewychowany Farny się spóźnił. Spóźnił się, ale, jak to się na Farnym mówi, na
końcu dotarł na kanapę. Laurenca upchnął w kąt i przejął jego ładniutkiego
kompa i se wyszperał slajdy ze zdjęciami gór w jeziorach, jezior w górach,
morza w górach, jeziora w morzu, i oglądał słuchając, słuchał oglądając.
Jaki koncert? Jazzowy. Na wiolonczeli – Fred
Lonberg-Holm, na fortepianie preparowanym – Witold Oleszak, Piotr Mełech na
klarnecie oraz Adam Gołębiewski na perkusji.
Koncert dla Farnego był zdecydowanie górskim
wdźwiękowieniem . Brzmienie lin uciskających skalne brzuszysko, łańcuchów,
linek, klamerek i całego tego, górskiego sprzęciora zostało usłyszane przeze
mnie, dzięki Witoldowej preparacji strun fortepianu. W aspekcie holistycznym
było tak, że te wolne od kominów krajobrazy, bo były to zdjęcia pustki i ciszy
przepruwanej surowymi skałami o wszystkich odcieniach szarości i brązu, no więc
te ładne obrazki, dzięki muzyce nabrały przestrzeni, ostrości i głębi. Pojedyncze
dźwięki, zaakcentowane długimi pauzami słyszałam jako kamień, strącony
przypadkowo w przepaść, obijający się o skały. Jeszcze, jakoś na początku
drugiego setu podobał mi się klimat, jakiemu uległa atmosfera (o… nieproszony
żarcioch się wkradł) no ale, na serio już, Piotr Mełech zaintonował subtelną
melodyjność, co potem rozwinął Fred i Adam. Ładne.
I tak to się mniej więcej wydziałało podczas
koncertu. A dzisiejsze popołudnie ma głos Sofii Jernberg, którą razu pewnego,
miałam okazję wysłuchać w austriackim
Nicelsdorfie. Na festiwalu Konfrontationen współorganizowanym przez Matsa
Gustafssona, wszyscy topili się w czterdziestostopniowym upale, panowała
urokliwie kameralna atmosfera, zrelaksowanie. Wówczas Sofia improwizowała w
duecie z Raymondem Stridem i nawet znalazłam na youtubie dokładnie ten koncert.
Pamiętam, że Gnito była nim zachwycona.
Ale w Seval, Sofia śpiewa liryki Freda
Lonberg-Holma. I to „na klasycznie” jak jakaś Diana Krall. I naprawdę do mnie
ta muzyka przemawia.
Głos Sofii jest jedwabny, słodki, ale nie że
przesłodzony, lukrowany czy cukierkowy, nie, nie i nie. Tak drobny i delikatny,
że kojarzy mi się z kroplami deszczu na pajęczynie.
Prezentacja podszyta linernotes na okładce:
Liderem zespołu Seval jest Fred Lonberg-Holm,
ale zespół powstał dzięki Sofii Jernberg. I tu ładna historia. Fred napisał, że
jak tworzy muzykę to zawsze pisze teksty. Niestety nie był i nie jest w stanie
ich zaśpiewać, bo jest wiolonczelistą. Więc poezja sobie powstawała, ale do
szuflady. Sofia postanowiła ją otworzyć i zaśpiewać.
Skład zespołu Seval:
Fred
Lonberg-Holm: cello
Sofia
Jernberg: voice
David
Stackenäs: guitar
Emil
Strandberg: trumpet
Patric
Thorman: bass
I jeszcze
tytuły kompozycji:
SIDE A
1. i know you
2. maybe it’s too late
3. i won’t go
4. i went
SIDE B
5. 3 note song
6. this house
7. just don’t listen
8. everybody shows
Dominuje
prostota wyrazu, prostolinijność. Seval ma odsłony bardzo free, ale projekt "i know you" w całości jest taki właśnie liryczny i łagodny.
PS A NWA zorganizował koncert Seval, a mnie
nie było w Poznaniu. Szkoda.
In
dodam, że może i Farny się spóźnił, ale za to całkiem pełny :)
OdpowiedzUsuńDonosiciel
Co